piątek, 17 maja 2013

Rozdział 5

*Malfoy's POV*

Ciemność. I okropny smród. To jedyne co czułem. Musiałem przyznać, że Snape się wywiązał i świetnie zorganizował moją "śmierć". Muszę zapamiętać to zaklęcie - smutno się uśmiechnąłem. Prawie nie ruszałem się z dusznego pokoju ukrytego między murami starego londyńskiego domu. Wszystko czego potrzebowałem dziwnym trafem znajdowało się tutaj. Podejrzewałem że  niejedna osoba się tu ukrywała.  Rozejrzałem się wytężając wzrok. Pokój miał tylko jedno okno, teraz do połowy zabite deskami, przez co mogłem widzieć swoje dłonie tylko przez kilka godzin wciągu dnia. Na środku dosyć nędznie stało dwuosobowe, mosiężne łóżko ze starą pościelą, a pod ścianą spróchniałe biurko. Żadnego światła. To prawda, można było tu zwariować, ale wolałem nie ryzykować spotkania z moim ojcem, a tym bardziej.....z Voldemortem. Bałem się.
Severus dostarczał mi co jakiś czas jedzenie i inne codzienne artykuły. I dzisiaj właśnie był ten dzień.
- Nie włączałeś światła? - przywitał się, rzucając na łóżko koszyk z chlebem, wodą i kawałkiem sera żółtego. Świetnie, jak dalej tak będę jadł to na pewno nie będę miał siły...
-
Nie jestem tak głupi profesorze... - prychnąłem. - Ale nie chcę tu gnić, muszę wyjść. - zadecydowałem łapiąc czarną marynarkę. Snape zagrodził mi drogę.
- Nie tak szybko Malfoy - powiedział powoli, podkreślając każdy wyraz. - Wyjdziesz, w nocy i to na chwilę zrozumiano?
Ustąpiłem.
A więc czekałem tak w ciemności obserwując profesora. Stał przy oknie i w ogóle się nie poruszał. Po jakimś czasie niespodziewanie drgnął, a ja aż podskoczyłem na skrzypiącym łóżku.
- Idziemy.
Przemierzaliśmy ciemne zaułki niczym przestępcy. Nie wiedziałem, po co Snape mi towarzyszył, ale skupiłem się na zaczerpnięciu jak najwięcej powietrza, zanim wrócimy do pokoju. Gdy wsłuchiwałem się w odgłosy nocy, nagle Severus skoczył przede mnie i wycelował we mnie różdżkę. Zanim zdążyłem się zorientować - już leżałem zwijając się z bólu.
- Co do..?! - wybełkotałem, ale Snape mi przerwał.
- Wstawaj. To był test, a ty go nie zdałeś.
Chybotliwie się podniosłem, po czym cofnąłem.
- Jaki test?! - spojrzałem na jego wysoką postać z lękiem.
Profesor zachował pokerową twarz. Jak zwykle.
- Za miesiąc w Hogwarcie odbędą się zawody, a ty masz pokonać Pottera. Musisz ćwiczyć.
Kąciki ust od razu mi się podniosły.
- Ahhaaa...to już lepiej...- szepnąłem do siebie. I ruszyłem pewniejszym krokiem zostawiając z tyłu Snape'a.
O tak, zniszczę Pottera.


*Hermiona's POV*

- RIKTUSEMPRA!
Harry wyleciał w powietrze, zwalając przy tym kilka książek ze stolika. Skrzywiłam się.
- Jeszcze raz, zrobiłam zły ruch ręką.
Przyjaciel wytrzeszczył oczy i jęknął.
- Żartujesz Miona? Poleciał jak Taker Minos w mistrzostwach quiditcha! - krzyknął Ron z drugiego końca sali.
- DRĘTWOTA. - machnęłam różdżką w stronę Rona, który wrzasnął. Padł nieruchomo. - No i teraz mi się podobało! - zaśmiałam się. Ale przyjaciołom nie było wesoło.
- Wyżywasz się na nas! - zbulwersował się Harry, ale ja go nie słuchałam. Już chciałam znowu powalić Pottera, kiedy... był szybszy. - EXPELIARMUS Hermiona!
Różdżka wyleciała mi z ręki i poszybowała na drugi koniec sali. Padłam na kolana. Zapadła długa cisza, której nikt nie chciał przerwać. W końcu zdobyłam się na odwagę.
- Przepraszam was...ja...chcę wygrać, muszę ćwiczyć...- wyjąkałam, chowając twarz w dłoniach. Ronald i Harry podeszli przytulając mnie.
- Nie Hermiono, ty chcesz się wyżyć. Potrzebujesz tego.
- Widzimy, że coś cię trapi. - dodał Ron. Uśmiechnęłam się smutno.
- Dziękuję wam, jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi i nie mogę was stracić...
Ron zahłystnął się, co natychmiast nas rozśmieszyło.



Profesor Snape nie spuszczał ze mnie wzroku. I wcale tego nie ukrywał, jakby wyzywał mnie tym spojrzeniem. Właściwie to wiele osób, a zwłaszcza nauczycieli mi się przyglądało. To było dosyć....dziwne?
- Więc, co otrzymamy z połączenia ziaren kukumasy i śluzu Ostrogona? Panie....Finnigan...
Seamus nerwowo rozglądał się po klasie szukając pomocy. Gdy jego oczy natrafiły na mnie prawie bezgłośnie błagając, nie mogłam wytrzymać.
- Eliksir Sokolego Wzroku! - wypaliłam, czego natychmiast pożałowałam, bo Snape spiorunował mnie spojrzeniem. Niczym sokół. Co za ironia.
- Minus. Dziesięć. Punktów. Dla Gryffindoru. - mówił twardo z każdym krokiem. Zatrzasnął moją księgę i już baliśmy się co jeszcze zrobi, ale lekcja na szczęście się skończyła.
- Granger zostaje.
Upuściłam księgi.
Gdy wszyscy opuścili klasę, Snape odchrząknął.
- Chcesz wziąć udział w zawodach, nieprawdaż? - Snape krążył wokół mnie - zbierającej w pośpiechu notatki. Oho, szukuje się kazanie
Wyjąkałam coś w stylu "T..ta...tak"
- Ciekawe....bo ktoś nie chce do tego dopuścić...
Zatrzymałam się.
- Zaraz, jak to? - zmarszczyłam brwi nadal nie utrzymując kontaktu wzrokowego z profesorem.
Snape chwilę popatrzył tępo w dal i zamyślił się.
- Zostajesz wypisana z listy. Możesz odejść. - zarządził i zasiadł za czarnym biurkiem.
- Co?! Nie, to nie możliwe! Nie zgadzam się!
Myślałam, że zemdleję.
- Biorę udział w tych zawodach i nikt mi nie przeszkodzi! Czemu wszyscy się na mnie patrzą?! Nie jestem wariatką! - szamotałam się i w tym momencie naprawdę musiałam wyglądać na niezdrową psychicznie.
Profesor Snape wyprowadził mnie za drzwi i je zatrzasnął. A ja usłyszałam śmiech. Okropny, wredny rechot I tylko ja go słyszałam.


                                                      ***************************


PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM I JESZCZE RAZ SORREH! Za to, że długo nie było rozdziału, ale wiecie....muszę poprawiać oceny, a to internet nie działał. Niestety, wiele przeszkód. No ale cóż....już jest i mam nadzieję, że zaintrygował. :) Zacznie się dziać, bo coś bardzo nie lubi (?) Hermy. Znaczy.....A ZOBACZYCIE :D
Ostatnio jeszcze czytałam paringi ze Snape'em....o mój Boże to takie szokujące i dziwne, ale przez to ciekawe^^ Jeśli chcecie czasem poczytać coś zboczonego to polecam, hehe :3
Moje Smoczki <3

poniedziałek, 13 maja 2013

Rozdział 4

Przyciszone głosy stawały się coraz wyraźniejsze. To dziwne, bo dopiero co upadłam na podłogę, a było mi tak miękko..., a może leżę na puszystej chmurce....UMARŁAM?! Poderwałam się natychmiast dotykając wszystkich części ciała i odetchnęłam widząc Harrego i Ronalda cicho o czymś rozmawiających z trzema nauczycielami. Byliśmy w skrzydle szpitalnym.
- Hermiona! - pierwszy zobaczył mnie Ron i szybko podbiegł z wyciągniętymi rękoma. Rzucił się na mnie trochę mnie przyduszając, a ja myśląc o porannej rozmowie z Parvati lekko go odepchnęłam. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.
Zrobiło mi się sucho w ustach, gdy przypomniałam sobie dlaczego zemdlałam. Wciągnęłam głośno powietrze.
- Co się stało z Malfoyem profesor McGonagall? - powiedziałam na wydechu, a Miverva odwróciła się gwałtownie. Podeszłam do niej i do pozostałych.
- Czy...czy to prawda co mówi profesor Snape? On żyje? - zająknęłam się przy ostatnim słowie. Nienawidziłam tego tlenionego chama, ale z drugiej strony poczucie winy zżerało mnie od środka. Złączyłam palce, czekając na odpowiedź. Snape drgnął.
- Jak już mówiłem panno Granger, Dracon żyje i ma się świetnie.
- Ale czemu?! Czemu to zrobiliście! Profesorze...- latałam spojrzeniem od Snape'a do pozostałych szukając cienia wskazówki.
Albus Dumbledore głęboko odetchnął i położył mi rękę na ramieniu.
- Dziękujemy Severusie, możesz wracać do swoich obowiązków. - powiedział, a gdy Snape wyszedł rzucając gromami z oczu, zwrócił się do nas. - Draco jest w wielkim niebezpieczeństwie. Razem z profesorem Snapem ukartowali jego śmierć.
- Ale jak można ukartować czyjąś śmierć? - Harry był widocznie zaciekawiony. Dumbledore spojrzał na Minervę. Kobieta wyjęła coś zza peleryny. Wszyscy przysunęli się bliżej. Na jej pomarszczonej dłoni leżała biała mysz. Zaschnięta strużka krwi wydobywała się jej z pyszczka.
- Zaklęcie Trottemus zamieniło to martwe zwierze, w człowieka świetnie imitującego Malfoya. Wytrzeszczyłam oczy. Czułam jak moje mięśnie powoli się rozluźniają. A więc bydlak żyje. Zrobiło mi się głupio, że tak się martwiłam.
- No dobrze, ale to wciąż nie tłumaczy, czemu to zrobili. - wybełkotał Harry wskazując na mysz.
Pierwszy raz widziałam zniecierpliwienie wypisane na starczej twarzy Dumbledora. Chyba nie chciał nam powiedzieć.
- No dobrze. - uległ. - Lucjusz Malfoy uciekł z Azkabanu i chce swojego syna przekonać do Voldemorta. Chce go przekonać......albo zabić.
- Zabić? Niezły ojczulek....- mruknął Ron.
- Tak, dlatego Severus pomaga mu w ukrywaniu się. Draco nie prędko tu wróci, w przeciwieństwie do Voldemorta. - Dyrektor stwierdził to tak lekko, że chyba dlatego do nikogo nie dotarło co właśnie powiedział.
- W każdym razie nie martwcie się dzieci, jest bezpieczny. - ciszę przerwała profesor McGonagall.
Harry i Ron popatrzyli na siebie.
- Martwić się? My skaczemy z radości! - krzyknął Ron. Śmiejąc się i wołając "Pozbyliśmy się blondasa" wyszli z sali. Jak mogli?
W każdym razie Minerva też nie była zachwycona ich zachowaniem.
- Minus 5 punktów dla Gryffindoru! - zawołała jeszcze za nimi i też wyszła ze skrzydła szpitalnego. Zostaliśmy tylko my. Ja i Dumbledore.
- Nikt nie zapytał jak ty się czujesz Hermiono. - odezwał się akcentując wyraz "ty". Spojrzałam na niego. Jak on mnie dobrze rozumiał. W sumie to on każdego rozumiał. - Mimo, iż nazywał cię niewybrednie, to nie możesz się cieszyć tak jak twoi przyjaciele. O co chodzi Hermiono?
W mojej głowie przesunęło się milion myśli. Co to za pytanie? I chociaż chciałam odpowiedzieć to stchórzyłam. Wybiegłam z sali zostawiając uśmiechającego się smutno  Dumbledora.


Czułam się okropnie dziwnie, jakby ktoś odkrył część mojej duszy. Biegłam właśnie do pokoju wspólnego Gryffindoru, a przed sobą słyszałam wrzaski "Pozbyliśmy się blondasa". Przewróciłam oczami.
Gdy podałam hasło Grubej Damie i weszłam do przyciemnionego pomieszczenia, Harry i Ron już tam byli. Rzuciłam im spojrzenie mówiąc pod nosem coś w stylu "phi" i ruszyłam w stronę małego biurka pod oknem. Rozłożyłam książki.
- Hermiona, nie świętujesz? - zapytał Ron wpychając sobie do ust kolejną żółtą fasolkę. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Nie Ronaldzie i wy też nie powinniście. Pamiętacie? Jesteśmy w przedostatniej klasie i musimy się uczyć do egzaminu.
Przyjaciele spojrzeli po sobie, a potem na mnie jak na wariatkę.
- Eeee, mamy na to kupę czasu.... - zaczął Harry, ale ja mu przerwałam rzucając ciężką księgę na biurko. Niezły huk - pomyślałam zachwycona. I usiadłam na mosiężnym krześle. Ron wzruszył ramionami i wrócił do opowiadania Harremu jak to Malfoy go nie dręczył. Chrząknęłam poirytowana.
- Możecie trochę ciszej? Ktoś próbuje się uczyć.
- Hermiona! - podskoczyłam. - O co ci do Świętego Graala chodzi?! - Ron wstał i podszedł do biurka, rzucając cień na moje notatki. Odwróciłam się.
- Ja ci powiem o co chodzi! Ktoś chce zabić ucznia Hogwartu, którego może nie znosimy, ale to jednak jeden z nas! Was to nie obchodzi?! - krzyknęłam. - Widocznie nie. - wybiegłam z pokoju zostawiając zdezorientowanych przyjaciół.
Czułam jak coś chce się ze mnie wydostać...może złość...może łzy. Ale czemu chciałam płakać? Nie rozumiałam sama siebie.
- Uważaj Granger! - usłyszałam, gdy prawie zderzyłam się z czarną postacią. Przez małą sekundę myślałam, że to on, ale gdy spojrzałam w górę zobaczyłam tylko posępną, kamienną twarz Snape'a.
- Oh, przepraszam.
Profesor odszedł kilka kroków, po czym się odwrócił.
- Jeszcze jedno. Macie nikomu nie mówić, że Malfoy żyje. Wszyscy myślą inaczej i niech tak zostanie, bo....się policzymy. - zagroził cicho i odszedł szybkim krokiem. Słucham?


- Nie, panie Weasley. Pogrzeb Dracona Malfoya jest tylko dla osób najbliższych, czyli nie dla pana. - Miverva McGonagall odpowiedziała na pytanie Freda. Podczas kolacji głównym tematem było niewytłumaczalne morderstwo jednego z uczniów, ale podobno nauczyciele sporządzili eliksiry łagodzące przerażenie z tym związane. Nie usuwało pamięci, ale skutecznie zajmowało ją czymś innym. Genialne.
- A wracając do przerwanego.....czymś...ogłoszenia z rana, to zachęcamy was do wzięcia udziału w Zawodach im. Hildegardy Mocnej. Możecie dużo wygrać....ale tez stracić. - na sali zapanowała cisza, a potem wszyscy huknęli brawami.
- Nie wiem jak ty, ale ja się zgłaszam! - krzyknęła mi do ucha Romilda. Usłyszał to Ronald.
- No co ty, Hermiona nie weźmie w tym udziału.
Zmarszczyłam brwi.
- A co to niby miało znaczyć?! Że co, ja jestem słabsza? A właśnie, że się zgłoszę i utrę ci tego nosa! - obruszyłam się i podbiegłam do stołu nauczycielskiego.
- Profesor McGonagall zgłaszam się do tych zawodów. Na kiedy są zaplanowane, co muszę umieć, czy trzeba zapłacić wpisowe? - słowa wylatywały mi z ust z prędkością światła. Minerva też widocznie była zdezorientowana. Zamrugała.
- Spokojnie Hermiono, o wszystkim zostaniesz poinformowana. - potaknęłam. Profesor się nachyliła. - Jesteś pewna? - dodała. Zwalczyłam chęć przewrócenia oczami. Czemu wszyscy tak we mnie nie wierzyli. Przecież mam świetne oceny. Znowu pomachałam głową. Trochę zbyt energicznie, bo nauczycielka aż się odchyliła.
Gdy wracałam dumnie do stolika coś usłyszałam. Jakiś głos, który szeptał : "I tak umrzesz."


                                              *****************************

WOW, jakie groźby...zacznij się bać Her...

Przepraszam, jeśli rozdział będzie jakiś nieskładny, lub z błędami, ale mam dzisiaj....ym.....no kaca trochę....więc sami rozumiecie....:o
Specjaaalnie dla was podkreśliłam wam słowa, z których możecie wywnioskować ile lat ma nasza Trójca. :)
Już 4 łizardy obserwują moje wypociny i na pewno się im zrewanżuję, tylko na to potrzeba trochę czasu. Doceniam to, kto jest ze mną od początku, więc komentujcie smoczki.
To jest właśnie ta zagadka : Kto grozi Hermie? Jak to się rozwinie? Uuuuu zaciekawiłam? :D
I niech Felton będzie z wami! <3

piątek, 10 maja 2013

Rozdział 3

To niemożliwe. Wyskoczyłem z łóżka łapiąc swoją różdżkę. Czarna postać zbliżała się do mnie powoli i rytmicznie, oświetlana jedynie przez rogalik księżyca. Postać zaśmiała się i zwróciła w moją stronę swoją zakapturzoną głowę
- Nie boisz się Draconie? - zapytała robiąc kolejny krok. Cofnąłem się pod samą ścianę, poczułem zimno bijące z murów Hogwartu. Przełknąłem ślinę.
- Nie, ojcze.
Lucjusz Malfoy znieruchomiał. Szybkim ruchem zdjął kaptur osłaniający jego długie, platynowe włosy. Wyjął różdżkę, którą teraz figlarnie obracał.
- To bardzo dobrze, synu. Strach jest dla głupców, mój potomek nie może być tchórzem - stwierdził z podziwem dla własnych słów.
- Nie powinno cię tu być.- rzuciłem mu spojrzenie i zacisnąłem szczękę. Jego peleryna wspaniale wtapiała się w noc. Nie widziałem nic, oprócz jego stalowych, zimnych oczu. Oczu takich jak moje. No i te włosy...wszyscy zawsze się śmiali, że je farbuję. Idioci.
Lucjusz zaczął krążyć po pokoju oglądając wszystkie meble. Gdy natrafił na moją brudną bieliznę, skrzywił się. Wkurzyłem się i widocznie to zauważył, bo w końcu odpowiedział.
- Musiałem uciec. Tam nie było miejsca dla mnie. Wyszedłem...
- Z Azkabanu! - słowa same wypadały mi z ust. - Jak śmiesz?! O wszystkim dowiedzą się gazety, Dumbledore...
- Taka była wola Czarnego Pana. - odrzekł poważnie. Zamarłem na dźwięk tego przydomka. Nie mogłem tego znieść tym bardziej, że czułem jak coś mnie woła, przeciąga na złą stronę. I wysłannikiem tego czegoś był mój własny ojciec. Ścisnąłem niepozorny kijek w mojej prawej dłoni.
- EXPELIARMUS! - krzyknąłem celując w mojego zszokowanego ojca. Zszokowanego, ale nie bezbronnego. Z łatwością zablokował zaklęcie, ale gdyby złość była widoczna, na pewno ciskał by piorunami z oczu. To wszystko stało się tak szybko. Lucjusz popchnął mnie na zimną ścianę, złapał za koszulkę, a jego różdżka powędrowała do mego gardła.
- Nie każ mi tego robić. - wysyczał. - Synku. - zadrwił.
- Mama miała rację.- wydukałem. Otworzył szerzej oczy, po czym je zacisnął.
- Twoja matka jest gorsza ode mnie! Jeśli mogłaby, zrobiłaby wszystko dla Voldemorta! Nawet to co jest przeznaczone...mężom.
Próbowałem odwrócić twarz od jego cuchnącego oddechu. Jego włosy były posklejane, a cały on prawie niepodobny do siebie. No tak...w końcu dopiero co uciekł z Azkabanu.
- Jesteś szalony. Nie jesteś moim ojcem! - zawyłem, po czym splunąłem mu w twarz. I to był błąd. Zatrząsł się.
- CRUCIA....
I wtedy drzwi otworzyły się z hukiem.
- Odłóż różdżkę Malfoy. - spokojny, acz stanowczy głos wydobył się z rogu pokoju.
Obaj zmrużyliśmy oczy patrząc na światło bijące od drzwi. Pierwszy odezwał się mój ojciec.
- Ach, Severusie, dobrze, że jesteś. Musimy przekonać mego syna, żeby do nas dołączył. - ojciec choć w łachmanach i tak wydawał się dostojny, ale widać było, że darzy Snape'a szacunkiem. Ale zaraz...jakie MY? Jakie DO NAS?!
- Bełkoczesz Lucjuszu, zabieraj się stąd, dopóki Dumbledore o niczym nie wie. - powiedział głośniej.
Ojciec wyglądał na trochę zmieszanego.
- Ale...Czarny Pan pytał o ciebie....musimy iść.
- Odejdź stąd! - ryknął profesor Snape i celował w Lucjusza Malfoya. Powstrzymywałem się od zaskomlenia. Co się tu dzieje?! I wtedy usłyszałem szaleńczy śmiech, a mojego ojca już nie było. W dłoni został mi tylko skrawek poplamionego papieru. Napis na nim głosił : "I tak po ciebie wrócę".


*Hermiona's POV*

Obudziłam się niewyspana, gdy promień słońca nagrzał mój policzek. Nie mogłam w nocy zasnąć, kręciłam się z boku na bok, bo coś wyczuwałam. Coś tu nie grało. Co jak co, ale swojej intuicji ufałam.
Słyszałam w nocy coś. Jakby stukanie, jakiś głos. Znajomy głos...
- Hermiona...? - szepnęła Parvati przedłużając znacząco ostatnią sylabę. Nakryłam głowę poduszką. - Słyszałyśmy z dziewczynami o twojej rozmowie ze Smokiem...- hinduska poruszyła brwiami.
- Co, jakim Smokiem? Aaaaa Malfoy - jego nazwisko wymówiłam krzywiąc się. - No i? - Serio, musiała wiedzieć o tym cała szkoła?
- No i podobno Ron cię uratował! - zaświergotała Patil.
Od razu odkryłam głowę.
- Wcale nie uratował! Ronald....przyszedł......Przed czym niby?! - mój wzrok latał od Parvati do moich palców u dłoni.
- Oj nie gadaj, widzę, że coś się święci - pogroziła mi palcem i ze śmiechem wyszła z sypialni. Co to miało znaczyć?
 Ubrałam się i powędrowałam na dół, do Wielkiej Sali. Harry i Ron już zajadali śniadanie, ale ja nie byłam jakoś głodna. Bebrałam w owsiance z płatkami dzikiego ostrokrzewu i śmiałam się z żartów przyjaciół. Nagle coś mnie szturchnęło.
- Święta Trójca znowu razem, widzę. - to był Malfoy. - Rączka już nie boli Potter? - wyszczerzył zęby, a jego przydupasy zarechotali.
- Spadaj Malfoy. - Ronald ściągnął brwi.
- A ciebie twarz nie boli? - odparowałam, mając na myśli moje uderzenie. Draco poczerwieniał ze złości. Zwrócił się do Harrego.
- A ty uważaj Potter...bo miotły są łamliwe....- Draco spojrzał spode łba i wbił we mnie spojrzenie po czym wyszedł z Sali zostawiając zdezorientowanych Crabba i Goyla. Westchnęłam.
Profesor McGonnagal zastukała łyżeczką w złoty kieliszek, czym zwróciła uwagę uczniów. Wstała uważając na Kła śpiącego pod jej stopami.
- Ja i Pan Dyrektor postanowiliśmy zorganizować....
Minerva przerwała. A raczej coś jej przerwało. Straszliwy, krzyk wdarł się do Wielkiej Sali. Damski pisk pełen przerażenia osiągnął nadnaturalną wysokość. Wszyscy zamarli po czym zaczęli przepychać się do wejścia, skąd dobiegał wrzask. Głos teraz wołał pomocy.
- Proszę się uspokoić! Zostańcie na swoich miejscach! - Dumbledore próbował okiełznać biegających uczniów, ale nikt go nie słuchał. Razem z Harrym i Ronem zostaliśmy wypchnięci przez tłum gapiów. I wtedy to zobaczyłam..... Dookoła zgromadzili się wszyscy, a w środku całego zamieszania leżał on. Draco Malfoy leżał na posadzce. Był blady jak nigdy, a z jego ust leciała wąska strużka krwi. Wydałam zduszony okrzyk. Dziewczyna, która krzyczała i zobaczyła go jako pierwsza właśnie była wyprowadzana przez Hagrida. Prawie mdlała. Wszyscy szeptali, ktoś płakał.
- To na pewno Potter!
- Przecież się nienawidzili!
- To sobie wyeliminował przeciwnika!
Widziałam jak Fred Weasley uderzył chłopaka, który powiedział ostatnie zdanie. Kręciło mi się w głowie i myślałam, że zwymiotuję.
- Przepuście mnie, z drogi. - Profesor McGonnagal i Dumbledore przeciskali się między uczniami.
Gdy zobaczyli leżące ciało, Miverva jęknęła i rzuciła się do chłopaka. Widać było, że Dyrektor też jest przestraszony.
- Nie czuję pulsu Albusie....nie wyczuwam! - kobieta gorączkowo przyciskała palce do tętnicy Malfoya. Draco? Nie....to nieprawda.....Boże proszę...
- W tej chwili się rozejść. - powiedział spokojnie Severus Snape. Wszyscy jak na zawołanie się odwrócili, a potem szybko rozbiegli do swoich dormitoriów.
- Harry i reszta zostaje - zarządził profesor Dumbledore. Przycisnęłam mokrą twarz do koszulki Harrego.
- Panie profesorze, ja...ja tego nie zrobiłem. Cały czas byłem w Sali. - jąkał Potter widocznie zszokowany.
- Wiem Harry, wierzę ci - Dyrektor podrapał się po brodzie - Ale coś na pewno musiało się stać.
Snape odchrząknął.
- Nic się nie stało, Albusie, Minervo.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na oszołoma.
- Pan Malfoy żyje i ma się świetnie. - teraz naprawdę wszyscy uznaliśmy go za wariata. McGonnagal w końcu się odezwała.
- Severusie, wiem, że dla ciebie to szok, ale Draco.....
- To jest mistyfikacja. To nie jest Malfoy. - Snape szturchnął ciało swoim butem. - I sam to z nim zaplanowałem.
Ostatnie co widziałam, to blada, pozbawiona życia twarz Dracona. Potem zemdlałam.



                                                   ****************************

No no no, co się tu dzieję? Ach ten Smok.. :>  Wczoraj dołączyłam do Stowarzyszenia DHL, czyli takiej jakby strony dla fanów Dramione. Jestem bardzo wdzięczna za tą jedną, piękną osóbkę, która obserwuje mój blog <3 Mam nadzieję, że więcej z was kliknie Obserwuj.:) Teraz naprawdę zacznie się dziać, to mogę zapewnić. Chociaż mam problem z internetem, a pogoda jest idealna do wychodzenia na dwór, ja zostanę w domu z otwartym balkonem i będę dla was pisać. Dziękuję <3

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 2

Zacisnęłam pięści. Co ja robię, po co to zaczynam?. Czułam jak drga mi dolna warga, bałam się co usłyszę, ale chciałam wiedzieć. Wsłuchałam się w liście szeleszczące mi pod stopami. Fioletowe, czerwone i pomarańczowe światło łączyło się w piękny zachód słońca. Minęłam gabinet Dumbledora i wyszłam na ogromny szkolny dziedziniec. Nadal tam stał. Oglądał swoją różdżkę. Podniosłam głowę i pewnym krokiem podeszłam do Dracona Malfoya.
- Czemu to robisz? - chciałam, żeby zabrzmiało to nonszalancko, a wyszło dosyć żałośnie. Niczym dziecko, któremu odebrało się zabawkę. Draco nie wydawał się zaskoczony moim przybyciem, nawet na mnie nie spojrzał.
- Co masz na myśli szlamo?- zadrwił. Po ostatnim słowie coś mnie ukłuło. Tyle razy to powtarzał, czy to się już mu nie znudzilo?
- Czemu mnie nienawidzisz Malfoy? Bo ja wiem czemu nie cierpię ciebie.
Chłopak powoli przyjmował swoją zimną, pozbawioną uczuć pozycję obronną.
- Och, nie żywiłbym do ciebie tak silnych uczuć, Granger.
- Zamknij się! To znaczy...nie, nie zamykaj się tylko mi powiedz. - spojrzałam na swoje bordowe buty. Miały takie ładne sznurówki.....Ogarnij się Granger! Nastała krępująca cisza, słyszałam tylko swój oddech i szelest jesiennych liści. Jeden spadł mi na włosy co nie umknęło uwadze Malfoya.
 - Jeśli myślisz, że ludzie stają się najlepszymi psiapsiółkami po jednej rozmowie i wspólnej podróży to się mylisz. Ja nigdy nie będę twoją przyjaciółeczką, Granger!- Malfoy przewiercał mnie spojrzeniem. Zaraz, co?
- Ty...ty pamiętasz? - przez małą sekundę miałam nadzieję, że powie mi co złego zrobiłam, nie zależało mi na jego przyjaźni tylko na tym żeby wiedzieć. Ale Draco tylko prychnął. Podążył za moim wzrokiem i wgapił się w moje buty. Poruszyłam stopami, a ten potrząsnął głową.
-  A co mam nie pamiętać? Nie codziennie się spotyka takie dziwne czupiradła jak ty. - zarechotał głośno, aż  poczułam zimne igiełki na karku.

- Powtórz to.
Oboje szybko się odwróciliśmy. Po naszej lewej stronie stał nie kto inny jak Ron w swoim brązowym swetrze. Ściskał mocno różdżkę wycelowaną w Malfoya. Chyba trochę trzęsła mu się ręka...
Draco był tak samo zaskoczony jak ja, ale szybko odzyskał pokerową twarz.
- Szukasz guza Weasley? Nawet na niego cię nie stać? - Malfoy chyba uważał to za dobry żart. Napięcie w tym trójkącie było niemal widoczne. Zamrugałam i odwróciłam się ciągnąc za sobą Rona.
- Hermiona, załatwię go, weź mnie zostaw! - oponował Ron, ale ja go nie słuchałam.
- Jesteś dupkiem Malfoy, cholernym dupkiem. - rzuciłam jeszcze przez ramię.


*Malfoy's POV*

Stałem pod rozłożystym dębem jeszcze przez chwilę. Resztki słońca przedzierały się przez jego gałęzie, a ja ściskałem różdżkę, aż pobielały mi kostki. Cholerna Granger, znowu wyprowadziła mnie z równowagi. Za kogo ona się uważała, żeby obrażać mnie - Dracona Malfoya?! A ten Ron nie lepszy. Phi! Co on mi tu groził ,czy jak? Chyba nie zdawali sobie sprawy kim ja jestem. Kimś lepszym niż Potter... Co z tego, że go zrzuciłem z tej miotły. Chyba przeżył, nie?
Ruszyłem dziedzińcem do drzwi Hogwartu podrzucając różdżkę. Gdy przechodziłem koło gabinetu Dumbledora, nagle drzwi się otworzyły.
- Wejdź Draconie. - usłyszałem cichy głos Dumbledora. Zajrzałem do środka. Panował całkowity mrok. - Zamknij proszę drzwi. - powiedział profesor uprzejmie. Zrobiłem co kazał i po omacku wszedłem do pokoju. Od razu jak na zawołanie pozapalały się światła, a ja odskoczyłem do tyłu, ponieważ Profesor stał kilka centymetrów od mojej twarzy. Rozejrzałem się dookoła z podziwem. Ten to wie jak się urządzić. Na samym środku gabinetu stało wielkie, drewniane biurko z masą papierów. Dookoła rozciągała się biblioteczka z drabinką na kółkach. Z dwóch stron pokoju biegły schodki prowadzące do wielkiego okna i zegaru. Dumbledore dał mi czas do dokładnego obejrzenia gabinetu, po czym chrząknął.
- Wybacz, że tak ciemno, ale czytałem do późna, a wzrok już nie ten...mam wrażliwe oczy. - uśmiechnął się i usiadł na niezauważonym przeze mnie wcześniej fotelu i wskazał na drugi. - Rozgość się.
Gdy to zrobiłem, od razu zaczął.
- Panie Malfoy...pewnie domyślasz się czemu cię tu wezwałem - splótł palce i usadowił wygodniej. Westchnąłem. No jasne... - Och, oczywiście, że wiesz.
Czyta mi w myślach, czy jak?
- Dopuściłeś się czynu niegodnego takiego czarodzieja jakim jesteś. Czarodzieja z przyszłością. I nie chodzi mi o to, że Harry...
- Voldemort też dopuszczał się niegodnych czynów, a zaszedł daleko. - przerwałem profesorowi. Spojrzałem na sędziwego czarodzieja rzucając mu wyzwanie. Dumbledore chwilę się zastanowił.
- Więc, sam przyznałeś, że były to niegodne czyny....Jesteś dobrym człowiekiem Draconie, ale trochę zaniedbanym. Twoi rodzice...
-Nie chcę o tym słuchać! - poderwałem się z miejsca. I ruszyłem w stronę drzwi, kiedy usłyszałem:
- Co to tak naprawdę znaczy "szlama"?
Stanąłem jak wryty. Powoli się odwróciłem.
- Może Pan zapytać Granger, ona chyba wie kim jest. - złośliwy uśmieszek zagościł na mojej twarzy. Trzasnąłem drzwiami.
Spojrzałem na swój platynowy zegarek z czterema wskazówkami. Pokazywał datę, godzinę i sfery księżyca. Cacuszko. Było dosyć późno więc skierowałem się do dormitorium Slytherinu.
Crabb i Goyle już głośno chrapali. Nie raczyli nawet poczekać na mnie, półgłówki.
Ale gdy położyłem swoją głowę na satynowej, szmaragdowej poduszce sen nie chciał przyjść. Kręciłem się z boku na bok szukając odpowiedniej pozycji, ale to na nic. Głupia Granger....ja jestem dupkiem?
To ona ma brudną krew! Nie powinno jej tu być. Ta cała ich paczka, Trójca psuje mi nerwy...
Przewróciłem się na drugi bok i....zamarłem.


                                           ***********************************

Co się stało Draco? Co tam zobaczyłeś? Jak wam się podoba z punktu widzenia Malfoya? :3 Na razie rozdziały są krótsze, ale potem się rozciągną ;)

poniedziałek, 6 maja 2013

Rozdział 1

Rozejrzałam się po Wielkiej Sali. Jak zwykle pomieszczenie rozświetlało tysiące świeczek, małych i tych ogromnych. Gdzieniegdzie poutykane były kwiaty i pióra sów ( tych nieszczęsnych, które natknęły się na braci Weasley) Było stosunkowo cicho, zauważyłam tylko Lavender Brown i Pansy Parkinson cicho o czymś plotkujące. A jednak był ktoś jeszcze. Malfoy stał pod ścianą przyozdobioną sztandarem Slytherinu.  Jak zwykle niedbale oparty i przeczesujący wzrokiem pomieszczenie.  Podobnie jak przed laty towarzyszyli mu Crabbe i Goyle, którzy właśnie kłócili się o to, kto zna więcej zaklęć. Przewróciłam oczami i wróciłam do lustrowania Dracona. Wydoroślał. Może to przez kilkudniowy zarost, a może przez czarną dopasowaną marynarkę...
- Hermiona! Zapomniałaś? Dzisiaj mecz quidditcha i Harry gra. - z zamyślenia wyrwał mnie Ron biegnący w moją stronę. Wolałam się trochę pouczyć, ale nie mogłam zostawić przyjaciół na lodzie.
- No tak, już idę!

      Praktycznie mieliśmy wygraną w kieszeni, co rozwścieczyło Ślizgonów, którzy byli naszymi przeciwnikami. Dzisiejsza gra toczyła się naprawdę agresywnie...z czego trybuna Slytherinu była oczywiście zadowolona. Co chwilę z tamtej strony dało się słyszeć wycie pełne zachwytu, kiedy któryś z Gryffonów został obtłuczkowany.
Nagle coś mignęło obok trybuny Rawenclaw. Harry od razu zanurkował za Złotym Zniczem, ale Draco też to zauważył. Dogonił Gryffona i widząc, że Harry prawie łapie Znicz, popchnął go mocno. Wszyscy wstrzymali oddech, bo Malfoy nie miał zamiaru czekać aż Harry odzyska równowagę. Złapał chłopaka za czerwono - żółtą koszulkę i strącił z Nimbusa. Harry runął w dół.
- Harry! - wrzasnęłam przerażona, ale nic nie mogłam zrobić. Nikt nie zdążył wyjąć różdżki i wyhamować Pottera. Zakrztusiłam się łzami i wtuliłam twarz w Rona, gdy ciało uderzyło o ziemię.
Parvati Patil, która siedziała obok wydała zduszony okrzyk. Nawet trybuna Ślizgonów umilkła.
Ron zerwał się na równe nogi i razem pobiegliśmy w dół trybun. Drogę zagrodził nam nie kto inny jak profesor Snape.
- Nigdzie nie pójdziecie. - oznajmił stanowczo swoim basem.
- Przecież to nasz przyjaciel! - Ron bezradnie wymachiwał rękami.
- Zabierają go już do skrzydła szpitalnego. Żyje.
Nie rozumiałam czemu sędzia nie zarządził faulu. Nie tak miało być.
Widziałam jak Malfoy ze swoim wrednym uśmieszkiem ląduje trzymając Złoty Znicz, a Ślizgoni okrążają go z dzikimi okrzykami zwycięstwa. Nie wytrzymałam.
Ruszyłam w stronę Dracona potykając się. Wszyscy rozstąpili się na mój widok. Nawet się nie zatrzymałam gdy wymierzyłam mu siarczysty policzek. Mocny. Malfoy wciągnął powietrze.
- Ty mała szlamo. - wysyczał i złapał mnie za nadgarstek.
- Puszczaj skurwielu! Jak mogłeś to zrobić! - szamotałam się, ale wiedziałam, że jest silniejszy. W końcu puścił. Dobiegli do nas Ron i Snape. Weasley próbował mnie powstrzymać przed ponownym rzuceniem się na blondasa.
- Co tu się dzieje panno Granger? Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru! - Snape był widocznie z siebie zadowolony. Opadła mi szczęka. Co?!
            Kilka godzin później pozwolono nam odwiedzić Harrego. W skrzydle szpitalny śmierdziało dymem i jakimiś lekami. Chwilę nam zajęło zlokalizowanie Harrego, ale w końcu znaleźliśmy go za parawanem. Jego twarz była nieco poharatana i blada, ale wyglądał na przytomnego.
- No i jak się czujesz? - Ron usiadł na skraju łóżka.
- Szczerze? Jakbym spadł z miotły. - zaśmiał się Harry i od razu skrzywił się z bólu. Spojrzał na mnie. - Hermiona spokojnie, wszytko dobrze.
Łzy ulgi popłynęły mi po policzkach. Podbiegłam do przyjaciela i ostrożnie położyłam głowę na jego ramieniu. Ron jęknął cicho i zwiesił głowę. O co chodzi?
- Bałam się..., a głowa cię nie boli?
- Eee nie...
- Och, bo mam zamiar cię uderzyć w ten łeb, za to, że nic nie zrobiłeś Malfoyowi. - zrobiłam naburmuszoną minę. Ron odchrząknął.
- Hermiona ma chyba już na dzisiaj dość bicia...mówię ci Harry tak przyfasoliła Malfoyowi, że aż iskry leciały!
Zarumieniłam się.
- Mogłam oczywiście też użyć zaklęcia z jednej z moich lektur, ale nie sądzę żeby....
- Hermiona! - powiedzieli chórem chłopcy.
- No co? Mogę wam pożyczyć, naprawdę świetna.
Harry i Ron przewrócili oczami.
Podeszłam do okna i oparłam się o parapet. Czułam zimno bijące z dworu. Uczniowie chodzili w tę i z powrotem taranując młodszych czarodziejów. Moją uwagę zwróciła jedna ciemna postać pod drzewem. Stała sama i w ogóle się nie poruszała. Gdy jednak zachodzące słońce zmieniło swoją pozycję, zobaczyłam nieznajomego w całej okazałości. Malfoy. I gdy już wiedziałam kto to jest, moje myśli wróciły do sytuacji sprzed kilku godzin. Draco zawsze nazywał mnie "szlamą", ale dzisiaj zabrzmiało to inaczej. Jakby był zaskoczony, a może trochę....przestraszony?
- Wychodzę. - rzuciłam i złapałam swoją dżinsową kurtkę.

                                                                ************************
No no no, gdzie idzie Hermiona? Dopiero się rozkręcam i początek będzie trochę taki "wprowadzający", ale gwarantuję wam, że jest na co czekać, bo dopiero zacznie się dziać :D Piszcie, czego oczekujecie, jak jest na razie, co zmienić <3

niedziela, 5 maja 2013

Prolog

Biegłam, przedzierając się przez tłumy ludzi, którzy raz po raz zastawiali mi drogę wielkimi walizkami. Moje niesforne włosy przyklejały się do twarzy co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Co się ze mną dzieje? Ja zawsze jestem przed czasem. Nigdy się nie spóźniam i nie biegnę co sił w nogach. Nigdy.
W końcu dotarłam na właściwe perony. Między numerem 9, a 10 stała potężna ceglana ściana i gdy ją zobaczyłam na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Okej, wszystko będzie okej Hermiona. To tylko sekunda. - uspokajałam się w duchu. To łatwizna, przecież o tym czytałam. Szybkim krokiem zbliżyłam się do ściany i z małym zawahaniem skoczyłam w głąb cegieł.... Otworzyłam oczy i zmazałam przestraszony wyraz twarzy. Ufff nikt nie patrzył. Podniosłam głowę i ruszyłam w stronę czarno-czerwonego Expressu.
- Auć! - syknęłam bo ktoś właśnie przebiegł mi po stopie.
- P..przeppraszam, ale czy nie widziałaś mojej ropuchy? - moim oczom ukazał się mały, grubiutki chłopak w szacie z Hogwartu. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Nie, ale mogę ci pomów w poszukiwaniach jak chcesz. - odparłam nieco protekcjonalnym tonem.
 Podróż mijała dosyć spokojnie, może dlatego, że z nikim nie rozmawiałam. No chyba, że liczyć krótką wizytę u jakiegoś rudzielca i u....Harrego Pottera. Niesamowite, że będę uczyć się w jednej szkole z Nim.
    - Cześć, kim jesteś? - ze snu wybudził mnie cichy głos i szturchanie w ramię. Krzyknęłam. Nade mną nachylał się przeraźliwie blady chłopiec. Jego jasna głowa mieniła się od za dużej ilości żelu do włosów.
- Czemu mnie budzisz, zostaw mnie w spokoju!
 Widziałam jak entuzjazm chłopca spada słysząc moje słowa.
- Przepraszam, ale usiadłaś na moim miejscu i cię nie znam.
- Oh - rozejrzałam się gorączkowo. - Już wstaję.
Chłopak zachichotał.
- Co cię tak śmieszy? To, że dziewczyna ma ci ustępować miejsca?!
Wskazał na moją głowę, a ja szybko się tam dotknęłam. Ugh te włosy! Pewnie sterczały mi na wszystkie strony.
- No i co się gapisz, masz tyle żelu, że wystarczyłoby i dla mnie.- burknęłam i już chciałam przeprosić kiedy chłopak zaśmiał się głośno.
- Błyskotliwa jesteś!
Zarumieniłam się. Blondas był całkiem miły. Rozmawialiśmy o wszystkim, aż do przystanku- Hogwart.
               Zostałam przydzielona do Gryffindoru, a blady chłopak do Slytherinu. Wierzyłam, że inne domy nie staną nam na drodze do przyjaźni. Od razu po kolacji podbiegłam do blondasa by podzielić się z nim wrażeniami. Byłam taka szczęśliwa.
Stał pod ścianą z dwójką potężnie wyglądających kolegów, którzy błyskali groźnie spojrzeniami.
- Ej kolego i jak tam u ciebie w Slluterine?
Chłopak spojrzał na kolegów, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Chyba w Slytherinie. - parsknął, a do niego dołączyły osiłki. - Idź stąd czupiradle, bo zasłaniasz nam widok!
Myślałam, że się przesłyszałam. Czułam jak uśmiech powoli znika z mojej twarzy. Odwróciłam się szybko, nie chcąc pokazać jak bardzo mnie to zabolało. Wtedy właśnie poczułam do niego nienawiść. I on do mnie też.